Proponuję kolejną rundę walki na patelni. Temat tej rundy można sformułować następująco:
-Jedyny poprawny stół noworoczny!
Co to powinno być?
Już raz napisałem, że nie zawracamy sobie głowy specjalnymi noworocznymi smakołykami. Danie główne (z tych bardzo ulubionych lub tych, na które rzadko pozwalasz sobie na wakacje ze względu na cenę), kilka surówek (w małych ilościach, żeby nie zostawić "na przyszłość"), wędliny i sery - również w małych wielkie ilości. Dobre wino, deser.
To w zasadzie całe nasze noworoczne menu.
Tak, jeśli oczekuje się gości, można to urozmaicić, ale nie widzę większego sensu. Bo teraz ludzie nie chodzą głodni nawet w dni powszednie, nie poszczą (a wydaje się, że post kończy się w Boże Narodzenie lub po Święta zaczynają się, przepraszam - nie wiem), dlatego sylwester nie jest już taki, kiedy „przynajmniej raz w roku jeść z brzucha”.
Wiem, że wielu robi to samo. Jednak… słyszę też od wielu:
- Cóż, nie możesz! Jest Nowy Rok!
W obronie obfitych i „niejadalnych” stołów argumenty takie jak:
-Tradycja!
Mówią, że zawsze gotują, a my jesteśmy gorsi!
- Wygodne - potem nie gotuj przez kilka dni!
Muszę przyznać, że oba te argumenty zbijają mnie z tropu - tradycja nie jest tak długa, jeśli naprawdę wpada się w pierwotną drogę, to raczej Święta Bożego Narodzenia powinny zadowolić obfitością wszelkiego rodzaju przysmaków.
A „to nie gotuj przez kilka dni”… jestem zdziwiona. Niewiele jest potraw, które nie stracą na jakości w wyniku przechowywania. Nawet sałatki - i są pyszne świeżo pokrojone. Maksymalny czas „wlewu” to kilka godzin. Po prostu przechodzą przed ucztą.
No i jeszcze jedno – wtedy gotuj kilka dni, nie gotuj, ale wszystko jest za wcześnie – niektóre produkty lecą do kosza na wpół zjedzone. Co i tak nie jest dobre - czy to święto, a nie święto ...
Do jakiego obozu należysz? Jak myślisz, co jest „właściwe” – stłuczony stół, resztki potraw zjedzonych przez kilka dni, czy może to po prostu pyszna kolacja, która się skończyła – i chwalebnie?