- W ZSRR z zasady brakowało dobrej kawy rozpuszczalnej. Zamiast tego zmuszano ludzi do picia indyjskiego proszku, który między sobą nazywał się „pyłem indyjskich dróg” lub niezrozumiałym oparzeniem żołędzi! - Niedawno przeczytałem tutaj w Zen (albo poprawnie pisz „w Zen”, kochani gramarnatsi, nie przegapisz tego niuansu, popraw go bezbłędnie).
Naprawdę współczułem autorowi. Odkąd pamiętam swoje dzieciństwo i młodość, nikt nie zmuszał naszej rodziny do picia rozpuszczalnej indyjskiej kawy lub palonego żołędzia.
Chociaż przyznaję: nawet gdy nie jestem jeszcze dorosły, pamiętam bogaty asortyment napojów, które teraz można nazwać „substytutami kawy”. Były zupełnie inne - zarówno rozpuszczalne, jak i te, które trzeba było ugotować.
Ich podstawa też była inna.
Pamiętam, że był tam napój kawowy „Golden Ear” - był zrobiony z ziaren jęczmienia i były one przedstawione na pudełku. Był też Jęczmień.
Był drink o nazwie „Summer” - zdawał się mieszać kawę i cykorię.
Był trunek „Nasz Znak” - aż 35 procent z nich miało kawę, jak mówią teraz.
Czy kupili je wówczas „nieszczęśni obywatele radzieccy”, czy nie - nie wiem. W szkole nam (i nie tylko nam, ale i dorosłym) oczywiście polewaliśmy coś jęczmiennego pod postacią kawy, więc nadal rozpoznałam smak tego napoju. Jeśli chodzi o mnie - jeden do jednego z tym, co teraz jest sprzedawane w torebkach zwanych „trzy w jednym”.
Bo oburzenia, że były napoje kawowe ersatz i nie było dobrej kawy rozpuszczalnej, nie dzielę się i nie rozumiem.
W domu dorośli pili jak zwykle. Ten, który trzeba było ugotować. Wcześniej - zmiel ziarna. Były chwile, kiedy ziarenka kupowano zielone i trzeba było je palić - a wtedy magiczny aromat świeżo palonej kawy unosił się po mieszkaniu. Nadal kojarzy mi się z wygodą.
A także - z kafeteriami w sklepach spożywczych, z małymi kawiarniami, z bufetami w teatrach i kinach.
Były ekspresy do kawy, a filiżanka espresso (wtedy nazywano ją jakby po prostu kawą) kosztowała około trzydziestu kopiejek. Kawa była pyszna i aromatyczna. Nie będę dyskutował z tymi, którzy twierdzą, że to zła kawa. Z jednego powodu: z całą pewnością, tak naprawdę jest niewielu smakoszy kawy. I ogólnie dla smakoszy w pełnym tego słowa znaczeniu.
Wszyscy nasi smakosze są w większości przywiązani do „Lubię smak - nie lubię go”, a dla niektórych - i do popisu. Na przykład, jeśli produkt kosztuje mniej niż pewna kwota (każdy ma swoją własną, determinują ją możliwości finansowe), to nie można mówić o nim jako smacznym.
Tak jest z kawą.
Ma bardzo specyficzny gust, do którego trzeba się przyzwyczaić. Niewiele dzieci początkowo lubi kawę. A w przyszłości każdy ma swoje preferencje smakowe: ktoś woli goryczkę, ktoś ciągnie za wyraźną kwaskowatością, ktoś potrzebuje zrównoważonej miękkości. A ktoś nie potrzebuje kawy za darmo.
To znaczy, nikt w ZSRR nie był zmuszany do picia czegokolwiek. Ci, którzy chcieli kawę, kupowali kawę ziarnistą (tak, z kawą rozpuszczalną były problemy). Kto chciał, mógł kupić sobie kawę. I mógł zupełnie zignorować kawę: w naszym kraju, który powstał na terytorium Imperium Rosyjskiego, kawa nigdy nie była bardziej znanym napojem niż dla 90 procent obywateli.
Nawiasem mówiąc, teraz te same napoje kawowe, według tych samych przepisów, najczęściej znajdują się w działach zdrowej żywności. I to jest bardzo zabawne, gdy ludzie, którzy zbesztają „cholerną miarkę” za brak kawy, kupują właśnie je - bo to jest dobre dla zdrowia.
Wpływ strategii marketingowych na postrzeganie rzeczywistości w działaniu.