Przypomniałem sobie lata dziewięćdziesiąte. Jak dziwne wydają się teraz działania „ówczesnego” ludu: radośnie, jakby tubylcy z nowo odkrytych ziem rzucali się na wszystko, co jasne i lśniące, co sugerowali kolonialiści.
Teraz mówią: po prostu był głód na wsi i puste półki. Swoją drogą wydaje mi się, że zgadzam się, iż deficyt powstał sztucznie, bo półki zapełniły się zbyt szybko ...
Na prawdę co?
Dla zaciekawienia przypomnijmy jakie produkty się pojawiły i którym dorosłym udało się spodobać, bo to był „import” (bardzo paskudny?). Piszę „obrzydliwe”, ponieważ nie dostarczano nam wtedy produktów wysokiej jakości.
Soki błyskawiczne „Yupi”, „Invite”, „Zuko” i inne
Ta niesamowita chymoza plamiła naczynia, stół, całe otoczenie, do którego udało jej się dostać. Roztwór tego pudru mógłby posłużyć jako superodporne farby (swoją drogą widziałem to, uczennice farbowały rozjaśniane włosy „Invite”, odcienie uzyskano z tych środków, które obecnie nazywane są „pigmentami bezpośredniego działania”, czyli rodzaju pastelowego różu, pastelowy pomarańczowy ...
Przed pojawieniem się tych paczek sklepy miały sok. Nawet w czasach „głodnych” i „rzadkich” na półkach pozostawały trzylitrowe słoiki, gdzieś z brzozą, gdzieś z winogronem, gdzieś z sokiem jabłkowym, albo gruszką z miąższem, albo brzoskwinią (z miąższem). Pamiętasz te?
Ale z jakiegoś powodu ludzie kupowali torby. Jak - kawałek „importowanego” życia! Cywilizacja... (sarkastycznie).
Knorr to smaczne i szybkie, a jednocześnie - kostki Galina Blanca, radość całej rodziny i błyskawiczne zupy chemiczne.
Niewiele rzeczy mnie teraz tak denerwuje, jak stara reklama tych kostek bulionowych. Rzadki brud, który w rzeczywistości może zepsuć smak każdej potrawy.
- A cudzoziemcy wymyślili, jakie to wygodne! - oni powiedzieli.
Tak, tak, zrobili. Fakt, że płyn z tych kostek nie wyglądał jak rosół i miał dziwny zielony odcień, został w jakiś sposób przeoczony. I fakt, że w ZSRR wytwarzali ponadto produkty odwodnione z naturalnych składników. Co prawda suche zupy w ZSRR były kiedyś pakowane w nie tak piękne opakowania, a ich smak nie był tak jasny (było mniej chemii), ale jakościowo przewyższał „import” ...
Kakao instant
Kolejny „produkt”, którego nawet nie nazwano „produktem”.
- A nasze kakao trzeba ugotować, uff! - oni powiedzieli.
I zamiast „plebejskiej” paczki „Złotej Etykiety”, której w połowie lat dziewięćdziesiątych już nie brakowało lub, co gorsza, zważyli kakao krajowej produkcji, kupili puszkę Mix Fix lub Nesquik, która kosztowała kilka razy więcej, ale była importowany.
W końcu jest to wygodne - jest rozpuszczone i to wszystko, aw kakao są witaminy, ale nasze nie!
Ha! Ogromna ilość cukru i nie jest jasne - albo kakao, albo nie ...
Nie wiem jak Ty, ale wciąż mnie to zaskakuje. Poza tym żadne kakao instant nie smakuje jak świeżo zaparzone kakao!
Zaskoczyła mnie też miłość do importowanych wyrobów cukierniczych. Tak, teraz nasza czekolada się zepsuła. Nawet legendarne „Babaevsky” i „Alenka” to nie to samo... Ale przecież czekoladki nadal były robione według „starych” receptur, a domowe czekoladki przewyższały importowane batony zarówno pod względem smaku, jak i jakości, ale stworzyło magiczne słowo „import” niesamowite ...
A to, że w tamtych latach wymarli nasi producenci, to też jest nasze wino - sami wybrali jasny importowany obornik.
Shl. Co pamiętasz? Cóż, nogi zmutowanych kurczaków są oczywiste ...