Swoją drogą pytanie, które zwykle nie jest czymś, co jest omijane, ale jakoś… nie jest podnoszone, czy coś takiego. Jeśli „obfitość” stołu pod względem liczby potraw jest częstym tematem kontrowersji, to o „udziale”, że tak powiem, te potrawy jakoś nie są pamiętane.
W sensie, do jakiej kategorii należy do stołu, do lekkich przekąsek czy obfitych, "tłustych" dań, po których - odczuwa się poważny ciężar w ciele?
Nie twierdzę, że mamy stół noworoczny (i nie tylko noworoczny, ale każdy świąteczny) bardzo, bardzo satysfakcjonujący. To tradycja. I poszła, jak się wydaje, z czasów, kiedy najważniejsze było obfite jedzenie. A w zwykłe - nie święta - rzadko było to możliwe.
Cóż, stanowiska kościelne odegrały swoją rolę.
Ale od tamtego czasu minęło sporo czasu, zmieniły się też tradycje kulturowe (wyewoluowały lub zdegradowały – każdy decyduje o sobie), zmieniły się też tradycje kulinarne. Co więcej, zmieniły się dość naturalnie – po pierwsze sieć transportowa udostępniła dania z innych regionów, po drugie, praktycznie wyeliminowane są urządzenia chłodnicze i inne przeznaczone do przechowywania żywności sezonowość.
Oznacza to, że nie mamy powodu, aby przez jakiś czas pościć (chyba że jesteś wierzącym, który przestrzega postów), a potem pilnie jeść mięso, które, jeśli go nie zjemy, grozi zepsuciem.
Jest to z grubsza schematyczne.
Dlatego znika praktyczne znaczenie „chciwego stołu”. Jesteśmy już dobrze odżywieni.
I bądźmy szczerzy – organizmy protestują przeciwko obfitości ciężkich świątecznych potraw. Przez resztę czasu nie żyją w „zimnym głodzie”, są wyczerpani dobrodziejstwami cywilizacji (wrzody, zapalenie trzustki, zapalenie pęcherzyka żółciowego - w wielu).
żeby na pierwszy plan, jak dla mnie, znalazły się te same lekkie przekąski, które przygotowywane są w myśl zasady „nie pękaj z obżarstwa, tylko jedz, żeby było smaczne, satysfakcjonujące, ale nie twarde”.
Tak, nawet nie przekąski, ale reszta dań jak dla mnie im lżejsza tym lepsza.
Co myślisz?