Drodzy przyjaciele, mój temat jest dziś kulinarny, ale nie do końca. I nie zamierzam nikogo o tym uczyć (szczerze, szczerze), więc nie musisz gotować ani kapci, ani pomidorów.
Właśnie się zastanawiałem, ale jak decydujesz, co ugotujesz? W końcu istnieją trzy opcje.
Po pierwsze, po otwarciu lodówki oceniasz dostępność zapasów, zaglądasz do szafek i spiżarni, jeśli takie są, a potem już decydujesz, co można zbudować z produktów na stanie. Ty zastanawiasz się nad możliwościami i wybierasz przepis, który rozbudzi Twój apetyt.
Druga opcja jest wtedy, gdy myślisz, że chcesz zjeść i iść na zakupy dla tego kulinarnego arcydzieła.
Trzecia – kiedy masz przynajmniej przybliżone (lub lepiej – dokładne) wyobrażenie o tym, co będziesz ugotować w następnym… no powiedzmy za tydzień i już na podstawie ich menu idziesz kupować jedzenie.
Trzecia, według wszystkich inteligentnych książek), zarówno w domowej kuchni, jak i ekonomii domowej) jest najbardziej optymalna. W końcu, powiedzmy, z kawałka mięsa można dostać zarówno zupę, jak i drugą (z jednego). Ziemniaki gotowane w poniedziałek mogą stać się również dodatkiem we wtorek (podsmażyć je na maśle, posypać ziołami) lub włożyć do zapiekanki. No i tak dalej i tak dalej.
Ale w domu z jakiegoś powodu tak nie jest. Bo wczoraj na przykład wszyscy chcieli dziś zjeść kotleta na obiad, a rano komuś przyszło do głowy, że zupa szczawiowa jest o wiele lepsza i zaraził tym pragnieniem resztę.
Poza tym chcesz coś smacznego (po prostu zjedz przekąskę), potem „wszystko świeże jest zmęczone”, potem - „ach, zjedzmy coś chińskiego „to dlaczego jemy wyłącznie źle i niezdrowe jedzenie "...
Krótko mówiąc, gospodarstwa domowe mają zwykle siedem piątków w tygodniu, a planowanie z takimi gospodarstwami nie jest zbyt dobre.
Dlatego kupujemy główne produkty - mięso, ryby, mleko, zboża, coś innego podstawowego - mniej więcej raz na każdy tydzień do Food City, ale wycieczki do sklepu po wszelakie drobiazgi i dodatki wciąż się u nas zdarzają często. Bo nie ma ścisłego planu, jak dziś – antrykot, jutro – kapuśniak, nie.
I kiedyś mi powiedziano - źle, Oleg Batkovich, masz podejście! To musi być ściśle - dziś owsianka, jutro zupa. I żeby nikt się nie popisywał. Wtedy wydasz mniej na jedzenie, a generalnie - dyscyplina w rodzinie to podstawa zdrowego budżetu i innych materialnych (a nie takich) korzyści.
A kiedy wszystkiego jest trochę, żeby teraz zjeść, a potem znowu coś ugotować, może i pysznie, ale to jest dogadzanie sobie, dogadzanie sobie.
Zacząłem więc myśleć – kto jako „kieruje kulinarną gospodarką”? Na czym się skupiasz? żeby było smacznie i w dobrym nastroju, czy „plan jest planem, a odsunięcie na bok jest niedopuszczalne”?